W mglisty i niezbyt ciepły piątek 7 listopada, wyruszyliśmy na kolejną wyprawę do słonecznego Egiptu. Gnała tam naszą trzynastkę zarówno wielka potrzeba naładowania wewnętrznych akumulatorów, jak i chęć zobaczenia nietkniętych raf położonych z dala od obleganego Sharmu, Hurghady, Safagi czy Dahab’u. Wylecieliśmy z małym opóźnienie i po czterech godzinach spokojnego lotu znaleźliśmy się na słonecznej egipskiej ziemi, podróż do hotelu Fayrouze Plaza w Marsa Alam (220 km) zjadła nam kolejne 5 godzin („lekki poślizg” spowodowany przez naszego niefrasobliwego egipskiego opiekuna i kierowcę J).
W sobotę przed południem udaliśmy się do polsko-słowackiej bazy nurkowej, która zapewniała nam logistykę podczas planowanych nurkowań (transport, przewodników, butle z nitroxem). Po przygotowaniu sprzętu i dopełnieniu niezbędnych formalności pojechaliśmy na miejsce kontrolnego nurkowania. Pierwsze spotkanie z rafą nie zakończyło się pełnym sukcesem mimo, iż w założeniu miało być bardzo proste, okazało się niełatwym sprawdzianem; silny wiatr i wywołane nim fale spowodowały bardzo silne ograniczenie widoczności pod wodą („mleko” prawie jak na opolskiej Silesii w środku lata).
Na drugiego nura udaliśmy się na rafę położoną około 300m od naszej bazy. Tu nasi przewodnicy Ela i Tadeusz „Tadeo” (pozdrawiamy ich serdecznie) już od początku ostrzegali o znacznie trudniejszym wejściu do wody i silnym prądzie wstecznym, który tam występował. Faktycznie wejście okazało się problemem – tym razem woda pokazała swoją nieokiełznaną siłę, co o mały włos nie skończyło się nieszczęściem (refleks i zawodowa rutyna uratowały sytuację). Rafa okazała się dużo większa i zdecydowanie ciekawsza od pierwszej; wyjście z wody było też dużo prostsze od wejścia i obyło się bez ofiar… Zmęczeni, ale zadowoleni udaliśmy się do hotelu na wieczorny posiłek.
W niedzielę mieliśmy w planach kolejne dwa nurkowania z brzegu, wiatr był tego dnia na tyle mały, że nie powodował powstawania fal ani prądów utrudniających nurkowania. Kolejna odwiedzana rafa okazała się jakże odmienna od poprzednich, była poprzecinana siatką krętych korytarzy; mimo, iż otwartych u góry to bardzo przypominających jaskinie. Obie grupy prowadzone przez Elę i „Tadeo” sprawiły się wyśmienicie – wszyscy byli bardzo zadowoleni, nasi przewodnicy z tego, że nie sprawialiśmy im żadnych problemów „wychowawczych”, my z poznawania wyjątkowego miejsca.
Poniedziałek i wtorek spędziliśmy na nurkowaniach prowadzonych z łódek „daily”. Nurkowanie z łodzi to esencja nurkowania – sprzęt na wyciągnięcie ręki, szybkie ubranie i już jesteś w wodzie, a po wyjściu moment i już opalasz się na pokładzie widokowym łajby albo wcinasz lunch w mesie. Kolejne nietknięte rafy, przepływanie podwodnymi korytarzami, wrak łodzi motorowej, wszystko to wprawiało nas w błogi nastrój jakże odmienny od tego panującego w krajowych zimnych i mętnych wodach.
Niestety nie spotkaliśmy na podwodnym szlaku dugonga (krowy morskiej) ani żółwi, choć mnogość płaszczek, muren, korali, jamochłonów i innych rozmaitych stworzonek J nieco rekompensowała ich brak.
W środę również mieliśmy zaplanowane wypłynięcie łódką do parku narodowego Ras Samadai (Dolphin House); kolejna jaskinia, ogrody koralowe, spotkanie napoleonem i z delfinami (snorkling), stanowiły akcent kończący nasze nurkowania; gdyż kolejny dzień był już przeznaczony na odpoczynek i pozbycie się zalegającego w naszych organizmach azotu. Czwartek minął błyskawicznie na opalaniu się, spacerach po hotelowej plaży i grze w piłę nożną.
Powrót do domu nie obył się bez pewnych niespodzianek – nasi egipscy rezydenci „ zapomnieli” o tym, że mamy wracać do domu i o mały włos nie spóźniliśmy się na samolot (ci, którzy nie spali w autobusie nie zapomną trasy pokonywanej w środku nocy przez wielki turystyczny autobus, z piskiem opon wchodzący w zakręty i nie respektujący znaków ograniczenia prędkości J).
Lot do kraju przebiegł spokojnie, podkrakowskie Balice przywitały nas temperaturą 7 stopni (w Marsa było 27) i deszczem, brrr. Ale prawdę mówiąc brakowało nam już polskiego jedzenia, stęskniliśmy się za bliskimi, więc wszyscy z uśmiechem na ustach opuszczali lotniskowy terminal…
Tomasz Matkowski :)
Galeria>>